środa, 28 stycznia 2009

W amoku: Marnowanie czasu w pracy


Z rana lubię sobie poczytać Internet. Zrobiłem więc poranny przegląd blogów moich znajomy, i gdy stwierdziłem, że nie napisali póki co nic nowego i że wszystko już przeczytałem, stwierdziłem, że może zajrzę na gazeta.pl. Do tej pory dziwiłem się, czemu niektórzy tak bardzo ekscytują się zamieszczanymi tam artykułami – jak tych artykułów po prostu nie czytuję i dzięki temu nie ekscytuję się nimi.

W każdym razie ze względu, że jeszcze jadłem śniadanie, postanowiłem zajrzeć i coś przeczytać. Spuściłem zasłonę milczenia na reportaże w stylu brukowym i poszukałem wzrokiem czegoś ciekawszego. Mój wzrok zahaczył o artykuł pod wymownym tytułem Marnowanie czasu w pracy. Autor artykułu pokazuje, ile czasu marnujemy przez psujący się sprzęt biurowy, który pożarł nam właśnie list do klienta, oraz nierzetelnych kontrahentów, którzy spóźniają się na umówione spotkania i trzeba na nich czekać. A już najgorzej, jak musimy na kogoś czekać poza miejscem naszej pracy – wtedy nie pozostaje nam nic innego jak (o zgrozo!) czytać w tym czasie gazetę lub książkę. Co skandaliczny sposób na marnowanie czasu w pracy – zamiast robić kolejną tabelkę z wyliczeniami w Excelu lub jedno z niezwykle przydatnych zestawień czegoś tam, albo po prostu pisać raport o sprawach, których natychmiastowe zaraportowanie stanowi priorytet światowej polityki gospodarowania wodami, my po prostu siedzimy przy kawie, rozpoczynając lekturę kolejnego rozdziału Magdaleny Samozwaniec.

W artykule najbardziej podobał mi się fragment:
Mogłoby się wydawać, że to problem błahy, przecież zresetowanie komputera to tylko chwilka. Sprawdziłem. Efekt: 7 minut i 28 sekund, by ponownie otworzyć plik z tym tekstem. I tak mam szczęście, bo koledzy z działu sprzedaży muszą jeszcze kilka minut logować się do programu z bazą danych. Załóżmy, że tracą na to 15 minut dwa razy dziennie (zdarza się), to już jest 6 godzin miesięcznie. Doliczając do tego przerwy, wyjścia do łazienki itp., okazuje się, że co miesiąc wypada cały dzień pracy! A to przykład pierwszy z brzegu, bo inni tracą jeszcze więcej czasu.

Wyobraźcie sobie! Sześć godzin miesięcznie na restartowanie komputera + przerwy na sikanie i herbatę! To przecież będzie ze 12 godzin łącznie, a że miesiąc ma średnio 160 godzin, które należy przepracować, to jak się odejmie te 12, to już właściwie nic nie zostaje.

Widziałem już w swoim (w sumie) niezbyt długim życiu dziesiątki artykułów, w których wylicza się, ile czasu marnujemy na siusiu, na herbatę, na rozpisanie długopisu i na oddychanie. Liczby jasno wskazują, że gdyby człowiek będąc w pracy koncentrował się na pracy, zamiast zajmować tak nieistotnymi kwestiami jak potrzeby fizjologiczne, efektywność wzrosłaby o kilkadziesiąt procent. Wtedy życie nabrałoby jeszcze większego tempa i postanowiono by, że dzień pracy powinien trwać 12 h nie 8, bo skoro udało nam się tak bardzo zwiększyć efektywność w ciągu 8-godzinnego dnia pracy, jak niezwykła będzie nasza efektywność w ciągu dnia 12-godzinnego!

Tak serio – bardzo bym chciał, żeby ktoś w końcu temat potraktował poważnie. Chciałbym, żeby w końcu na którymś z ogólnopolskich portali pojawił się tekst nie o tym, ile czasu marnujemy w pracy, ale ile czasu praca marnuje nam. Moje wyliczenia są bardzo proste: 8 godzin dziennie + dojazd, czyli od 0,5 h nawet do 2 h w jedną stronę. Przyjmując średnią, mamy 10 godzin dziennie przez 5 dni w tygodniu przez 4 tygodnie = 200 godzin miesięcznie.

Żyję w błogiej nadziei, że coraz więcej ludzi oczekuje od życia jednak czegoś więcej niż analizowanie sprzedaży hot-dogów na stacji benzynowej i wyciąganie z analizy wniosków na temat tego, jak ową sprzedaż podnieść. Mam nadzieję, że coraz więcej ludzi chce czegoś konkretnego i istotnego, a nie wiedzy o tym, jak wcisnąć komuś kolejną tubkę bezużytecznego kremu lub w jaki sposób przekonać go, że potrzebuje tego, czego wcale nie potrzebuje.

Obawiam się jednak, że są to tylko moje rojenia. poczytalnia

11 komentarzy:

Luca pisze...

O właśnie. Mnie na przykład praca bardzo przeszkadza w życiu. Nie mam na nic czasu, jestem ciągle zmęczona (wstawanie przed 12 w południe automatycznie sprawia, że jestem chora), notorycznie spóźniam się na urodziny zaprzyjaźnionych dzieci, kupuję kotom mięso w - o zgrozo -hipermarkecie(bo jak docieram do mięsnego, to już nieczynne) i w dodatku nie mam kiedy pisać.
Ohyda :/

Sykofanta pisze...

No i właśnie... widzisz... cały problem tkwi w tym, że ludzi do pracy przydziela się na podstawie domniemanych predyspozycji, a nie faktycznych umiejętności i (przede wszystkim!) oczekiwań. Ja np. bardzo chętnie zająłbym się handlem mięsem, ale tylko pod warunkiem, że byłoby to mięso ekologiczne od zaprzyjaźnionych rolników, u ktorych bym bywał z wizytami i patrzył, czy aby na pewno ekologicznie hodują. I jakbym byl takim panem, to chętnie bym z zamknięciem sklepu poczekał, aż Ty zdążysz zrobić w nim zakupy. Ale dupa - świat taki piękny nie jest :P

Luca pisze...

No. A ja bym chętnie wpadała do "Pożegnania" tylko wtedy, kiedy jestem potrzebna, zamiast wysiadywac dupogodziny, bo a nuż ktoś zechce coś kupić. Bym przychodziła o 12 wypoczęta, działała konstruktywnie, moze wreszcie zachciałoby mi się pomierzyć ściany pod te półki, które obiecuję szefowi od roku... A tu ch*j..

synafia pisze...

Ja bym chętnie siedziała na tarasie w białym kimonie, wiadomo. No ale...


Luca , ty kupujesz mięso, a ja - o zgrozo- nawet Whiskas czasem, z braku czasu!

Luca pisze...

Synafia, no przecież ja też. Kitekat raczej, bo od whiskasa się, cholery, uzależniają i potem rzygają po każdym innym żarciu. Ale sęk w tym, ze taką puszkę obojętnie gdzie kupię, a mięsem już gorzej...

(A hasło antyspamowe mam: "midisesp" i wyjątkowo mi się podoba. Taka średnia sepsa.)

Irena pisze...

"ludzi do pracy przydziela się na podstawie domniemanych predyspozycji"

Muszą to być bardzo szeroko pojęte predyspozycje. Tak szeroko, że filologów klasycznych i filozofów, tudzież psychologów czy innych polonistów można uznać za predysponowanych do pisania o franczyzie, franszyzie, gnojówce, gnojowicy i wodzie gnojowej. Zaprawdę powiadam wam, niezgłębione są ścieżki myśli tych, którzy tak szeroko pojmują nasze predyspozycje i tak łaskawym okiem na nie patrzą.

Sykofanta pisze...

och! Ireno... nie przesadzaj. Estakada jest inna. Tutaj liczy się znajomość francuskiego, a jak go nie znasz, to przynajmniej musisz umieć haftować i malować na szkle. Ja osobiście pochwaliłem się na rozmowie umiejętnością gry na szklankach wodnych, gustownego nalewania herbaty i bezurazowego bredzenia w bezruchu. To przekonało wszystkich i z oklaskami i wiwatem mnie przyjęto!

W innych firmach nie jest tak łatwo i musisz mieć co najmniej inżyniera z segregowania odpadów i zapętlania pętli. Bez dyplomu nie przyjmują. To, że masz dyplom oczywiście wcale nie świadczy o tym, że potrafisz zapętlać pętlę, ale na to już nikt uwagi nie zwraca.

Monika Zawadzka pisze...

U mnie w biurze nie ma marnowania czasu. Teczki plastikowe https://somax.eu/234-teczki-plastikowe już zapełnione i nie ma czasu na inne rzeczy :)

Daniel Zawadzki pisze...

Marnowanie czasu w pracy to dość częsta przypadłość i tego w biurach się nie zmieni. Jak dla mnie gdy widzę, ze pracownicy są trochę wypaleni to zlecam ich archiwizowanie dokumentacji. Jak czytałem na https://www.connecto.pl/archiwizacja-dokumentow-w-przedsiebiorstwie/ są nawet do tego specjalne systemy informatyczne, więc pewnie się skuszę na taki.

Mateusz Domański pisze...

Fajny artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

Anonimowy pisze...

Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.