wtorek, 21 kwietnia 2009

W amoku: Między łóżkiem a bezkresem wszechświata


Jeden z moich znajomych opisał ostatnio piękną scenkę autobusową. Podobała mi się one szczególnie dlatego, że wykazał się dostateczną trzeźwością umysłu, aby wydać na świat ciętą ripostę. Ja niestety podzielam schorzenie wielu osób i pod względem ciętych ripost jestem l’homme d’escalier, czyli riposta przychodzi mi do głowy już po wszystkim. Jest mi jednocześnie żal i wstyd, bo niektórzy naprawdę zasługują, by kilka dobrze dobranych słów usłyszeć.

Nawiązuje do tego, aby moim całkiem nowym zwyczajem przejść do czegoś zgoła innego. Otóż ten sam znajomy od notki autobusowej, dla potrzeb tego tekstu nazwijmy go Pięknozadym, w innej swojej notce, a może nawet w kilku lub kilkunastu notkach (cytatów nie będę szukać, wszak jestem św. Tomaszem, patronem gnuśnych), wspomina o kwestii „otwartego bycia gejem”. Przejawia się to m.in. w trzymaniu swojego partnera za rękę na ulicy, w całowaniu w miejscach publicznych itd. Oczywiście, ktoś bardziej w całej kwestii obeznany, mógłby powiedzieć: Pięknozady siedział przecież w Holandii tyle czasu i holenderska rozwiązłość mu uderza na zmysły. Porzućmy jednak tę ścieżkę rozumowania. Interesuje mnie raczej różnica podejścia światopoglądowego między Pięknozadym a mną. Otóż zgadzam się, że w sumie powinno się móc swobodnie okazywać uczucia swojemu partnerowi gdzie tylko się chce (choć nie za bardzo swobodnie, bo jako człowiek o stanowczych obyczajach, nie mogę zdzierżyć robienia ślimaka, czy to para homo czy hetero!). Jednak z czym się zgodzić nie mogę, a raczej co mnie w ogóle nie interesuje, to omawianie kwestii mojej orientacji. Zdarza się czasem, że osoba nowopoznana pyta: A kiedy się zorientowałeś, że jesteś gejem? Odpowiedź: A kiedy ty się zorientowałeś, że jesteś hetero? Pytanie: Czy twoi rodzice wiedzą, że jesteś gejem? Odpowiedź: A twoi wiedzą, że jesteś hetero? No i moje ulubione z serii pytań: Czy ciężko było się ujawnić? Odpowiedź: Przejdźmy do kolejnego zagadnienia: nie sądzisz, że wiosna w tym roku dopisała?

Znajdowałem się kiedyś w stanie, że tak powiem, wzmożonej świadomości gejowskiej. Na szczęście mi przeszło i jakkolwiek uważam, że kwestie związane z emancypacją homoseksualistów są niezwykle ważne, tak uważam też, że istnieją alternatywne, ciekawsze tematy dyskusji. Kilka lat temu z lubością odpowiadałem na wszelkie pytania dotyczące mojej orientacji, jednak szybko zdałem sobie sprawę, że nie jestem jednym z tych ludzi, którzy muszą się tym przejmować. Są osoby, które potrzebują i piszą na tematy związane ze społeczeństwem LGBT. Ja takiej potrzeby w ogóle nie odczuwam i jest mi z tym dobrze. Jeśli przyłapiecie mnie na oglądaniu aktów męskich, to nie mówcie: Wiedziałem, że cię to kręci. To banał – akty męskie kręcą mnie w tym samym stopniu co dadaizm, kubizm i XVI-wieczna aktywność artystyczna Arcimboldiego. Gdzieś po linkach z bloga Pięknozadego dokopałem się do tekstu o homoseksualnych konotacjach twórczości Henry’ego Jamesa i jako zdeklarowany homoseksualista muszę powiedzieć, że nie mam najmniejszej ochoty tych wątków w twórczości owego się doszukiwać.

Całe to przedstawienie wynika z dyskusji, jakiej ostatnio ze sobą nie przeprowadziliśmy (gdyż odbyła się ona za pośrednictwem Synafii, która relacjonowała Pięknozademu moje słowa, a mnie – jego). Dowiedziałem się, że Pięknozady nie rości żadnych pretensji do jakiejkolwiek wiedzy o istocie Boga lub wszechświata (owego lub nie mam ochoty teraz tłumaczyć, pozostawiam to na inną notkę). I faktycznie – nic na jego blogu nie wskazuje na takie zainteresowanie. Wszystko natomiast na duże zaangażowanie tzw. kwestią gejowską. Tymczasem ja, tak jak nie interesuje się szczególnie polityką, bo to trochę strata czasu, tak też nie interesuję się kwestią gejowską. Gejem po prostu się jest albo nie. I nie jest związane ze stopniem emancypacji to, że nie rozmawiam o swojej orientacji, nie chodzę z moim chłopakiem za rękę po ulicy, ani nie całuję go pod kolumną Zygmunta. Jeżeli ktoś chce ze mną rozmawiać o moim gejostwie, to jest to po prostu niepoważna rozmowa, na którą szkoda mi śliny. Co do chodzenia za rękę i innych form obłapiania, to w ogóle za nimi nie przepadam, bo jeśli mi na kimś zależy, to ta osoba o tym na pewno wie, a reszta świata wiedzieć nie musi. Chcesz opowiadać wszystkim z kim sypiasz – zostań tzw. gwiazdą, najlepiej telenoweli.

Nie jest to w żadnym sensie krytyka tego, czym zajmuje się Pięknozady, bo jego bloga czytam zawsze z zaciekawieniem. Uważam jednak, że myli się nieco w podejmowanym od czasu do czasu nawoływaniu, aby gejem być otwarcie. W końcu jeżeli zajmuję się teorią kwantową albo teorią małpy wodnej, to kogo u licha obchodzi, z kim sypiam. Wszak najwyższym stopniem emancypacji jest to, że ty nie tatuujesz sobie na czole, a inni nie wypytują natrętnie. Każdy żyje jak uważa i nie ma po co pod kołdrę zaglądać.

Doceniając więc różnorodność myśli i wieloświatopoglądowość, stwierdzam na koniec: Pięknozadego cechuje indyferentyzm w dziedzinie poznania Boga lub wszechświata, mnie natomiast to samo schorzenie w dziedzinie życia gejowskiego (choć np. niezwykle wysoko cenię wytwory campu).

Wszelka dyskusja i wynikające z niej konieczności sprostowania powyższego tekstu mile widziane. Blog jest niestety narzędziem często wymagającym porzucenia rzetelnej analizy, dlatego tekst ten może niesłusznie przypisywać pewne przekonania i postawy innym. Wyraża natomiast moją opinię na temat.


PS. Napisać o tym postanowiłem także dlatego, że zauważyłem, że wymaganie jawnego prezentowania swojej orientacji jest częstym błędem środowiska gejowskiego, które nigdy nie może wyjść ze zdziwienia, że jakiś twórca, pisarz, malarz, inny artysta, który jest gejem, nie podejmuje w swojej twórczości bezpośrednio tematyki gejowskiej. Podejście takie i presja, jaką wywiera to na twórców, owocuje powstaniem np. ogromnej ilości bardzo marnej literatury gejowskiej.

4 komentarze:

Luca pisze...

A ja uważam, ze im więcej gejów będzie otwarcie mówić o swym gejostwie, tym łatwiej będzie tym, co jeszcze mówić nie zaczęli, bo się boją. Nie zarzucam Ci, bynajmniej, jakiegoś podstępnego ukrywania się, niemniej jednak potępiam niechęć do tematu.
Aha,i przy okazji z niemałą radością odkryłam, iż Twoje zwyczajowe pytanie: "z kim ostatnio spałaś?" jest czystą konwersacyjną uprzejmością - znaczy pytasz, bo mnie sama to obchodzi ;P

synafia pisze...

Ja z kolei niechęci do tematu nie potępiam, gdyż chodzi nam o to, żeby fakt, iż ktoś jest gejem, ani nie odbierał mu praw, ani narzucał dodatkowych obowiązków. Jeśli więc ktoś nie chce czynić ze swojej orientacji seksualnej tematu "politycznego" - ma do tego prawo. Doprawdy przymus nieustannego definiowania się poprzez własną seksualność byłby nie do zniesienia. W ogóle przymus definiowania się jest nieco absurdalny moim zdaniem.

Sykofanta pisze...

Luco, wybacz, ale czy ja naprawdę Cię pytam, z kim ostatnio spałaś? Jeśli tak, to muszę tego natychmiast zaprzestać...

Ponadto z doświadczenia wiem, że paplanie o swojej orientacji nic nie daje. Znałem przynajmniej jedną osobę, która z tzw. wyjściem z szafy miała ogromne problemy, i osobie tej bardzo starałem się pomóc przełamać swoistą niechęć do wypowiedzenia oczywistych faktów - prościej: próbowałem tę osobę nauczyć mówić o intymnych aspektach jej osobowości. Na koniec okazało się, że raczej nic nie zdziałałem, a osoba ta jest na tyle zaradna w tej kwestii, na ile potrzebuje.

Dodam jeszcze w drodze sprostowania, że ja nie chce tępić rozmawiania o problemach społeczności homo, nie chcę, aby osoby, które to robią, zaniechały. Po prostu doszedłem do tego etapu mojego życia, kiedy sam o tym nie mam ochoty dyskutować. I nie chodzi o jakieś ukrywanie się, bo jeśli ktoś pyta, czy jestem gejem, to odpowiadam mu, że tak - choć zasadniczo, co go to obchodzi. Nie mam ochoty omawiać już kwestii mojej orientacji, nie mam ochoty pisać listów oburzenia do gazet, bo ktoś z prawicy powiedział źle o gejach. Jednocześnie doceniam i szanuję osoby, które to robią. Dzięki temu walka o prawa gejów jest zachowana, a ja spokojnie mogę skoncentrować się na innych sprawach.

Dodam jeszcze, że jestem przeciwnikiem tylko i wyłącznie postawy, w której gejostwo staje się centralnym punktem odniesienia do wszystkiego. Uważam, że dążąc do emancypacji gejów i lesbijek przede wszystkim powinniśmy definiować się przez coś innego, niż nasza seksualność.

Na zakończenie przykład: Wybraliśmy się ze znajomymi z pracy na koncert koleżanki (uch... niektórzy moi czytelnicy będą wiedzieć o co chodzi i chciałbym od razu powiedzieć Salomei, że nie ma jej nic za złe i wyszło jak wyszło, nawet zabawnie było, inaczej nie byłoby czego wspominać). Znajoma, Salomea właśnie, przyprowadziła swoją koleżankę Wesołego Królika. Wesoły Królik była zachwycona, gdy dowiedziała się, że jestem gejem - piała wprost z zachwytu! Ma kuzyna geja i kolegę geja i w ogóle bardzo lubi gejów. No i miała chyba nadzieję, że ja będę jej kolejnym kolegą gejem i będzie mogła mnie włożyć do swojego klasera gejów i pokazywać koleżankom z SWPS albo ISNS swoją kolekcję. Potem zaczną się wymieniać i jeśli wymiana będzie następować wagowo może mi się uda osiągnąć słuszną cenę. Jeśli jednak czynnikiem wartościującym będzie stopień gejostwa, to mogę okazać się mniej cenny.

To daję wszystkim do przemyślenia, także Pięknozademu. Bo wiem, że jego ideały są słuszne i że wiele dobrego dla "naszej małej społeczności robi", ale czasem czuję się po prostu dziwnie, gdy czytam, że powinienem mieć odwagę całować mojego chłopaka publicznie. A może z czystej przekory ja właśnie nie chcę publicznie. Takie mam obyczaje - w moim domu będą dwa skrzydła: jedno moje, drugie męża. Służba będzie mówić o nim his lordship, a o mnie his ladyship i będziemy się widywać kilka razy dziennie przy posiłkach i na herbacie o 5 pm. Potem damy służbie wychodne i będziemy się bzykać za sekretnymi drzwiami w bibliotece, a następnie udamy się do swoich, przeciwnych skrzydeł.

Luca pisze...

No dobrze, przekonałeś mnie.
I - tak, pytasz, co za każdym razem szczerze mnie bawi, bo ja jestem ekshibicjonistka i lubię się afiszować.

(mam tu pod okienkiem do komentarza kod antyspamowy i brzmi on: pedicspo, prawie na temat).