piątek, 3 kwietnia 2009

W amoku: Arystokrata w 5 minut



Przechadzałem się właśnie Nowym Światem i humor miałem wyborny. Czułem się już prawie jak lord Henry Wotton: dystyngowanym krokiem, pięknie ubrany spacerowałem wczesnym popołudniem w środku tygodnia jedną z ładniejszych ulic tego miasta. Jedyne, czego mi brakowało, to wejść do najbliższej kawiarni, gdzie oczywiście przebywaliby już moi znajomi, czekając aż przyłączę się do rozmowy, i zamówić wyborną, aromatyczną kawę oraz babeczkę Armaniego.

Wtedy, niespodziewanie, mój wzrok powędrował w bok na witrynę jednego ze sklepów. Wystawa ta zwróciła moją uwagę, gdyż była ładna, przemyślana i niezwykle stylowa. Na ascetycznym białym tle umieszczono jakby w zawieszeniu miniaturowe przezroczyste plastykowe krzesełka w stylu Ludwika XIV. Każde krzesełko miało inny kolor oparcia i na każdym umieszczony był inny rodzaj naboju kawowego do ekspresu Dolce Gusto. I właśnie to zestawienie poraziło mnie, wręcz zmroziło mi krew w żyłach.

Wystawa ewidentnie biła ekskluzywnością, wyrafinowaniem i stylem. Tak właśnie ma być postrzegany produkt, jakim jest Dolce Gusto. Tymczasem ja mam z tym duży problem. Dla mnie jednym z niezwykle istotnych elementów ekskluzywności jest ceremoniał i czas na niego potrzebny. Nie można jednocześnie wieść ekskluzywnego życia i nieustannie się spieszyć.

Jasne, współcześnie każdy się spieszy, ale to odróżnia prawdziwego arystokratę naszych czasów od wszystkich, którzy pod arystokrację podszyć się starają, że ma trochę czasu, który może poświęcić na relaks i na ceremoniał, np. związany z właściwym wypiciem kawy. Przy piciu kawy i herbaty w szczególności spieszyć się nie wolno. Wiedzą o tym japońscy biznesmeni, którzy potrafią ze swego zabieganego dnia wyrwać 4 godziny na odbycie rytuału picia herbaty. Nie potrafią tego natomiast Europejczycy. Naszym nuworyszom wystarczy, że wleją w swój przełyk szklankę wybornej kawy lub kielich najprzedniejszego wina, smaku nie czując wcale. Bo nie chodzi już o smak, o związane z piciem odczucia - chodzi tylko o to, aby pokazać, że nas stać. Wiadomo, że żyjesz pełnią życia, gdy w restauracji wykrzyczysz „Garcon! Dwie butelki najdroższego wina, ino chyżo!”. Potem szybko trzeba ten alkohol zdoić i biec dalej.

Dolce Gusto jest dla mnie symbole i ucieleśnieniem tej zakłamanej ekskluzywności. Drogie, piękne, niedostępne. A gdy w końce je posiądziesz, po prostu montujesz nabój w ekspresie, naciskasz guzik i kawa sama się robi - jaka tylko chcesz: espresso, latte, cappuccino. Wypijasz i idziesz do pracy. Cały rytuał sprowadzony do 5 min. Nie możesz powąchać najpierw suchej kawy, a potem zaparzonej. Nie dozujesz odpowiadającej ci ilości kawy czy mleka. Wszystko zależy tylko od wyboru koloru naboju. Nie potrafię po prostu pogodzić się z tym, że jakość i ekskluzywność mylone są z drożyzną. Bo ekskluzywna jest dla mnie Lavazza, którą co rano wsypuję do swojego ekspresu, własnoręcznie ubijam i parzę w takiej ilości wody, w jakiej chcę. I kto teraz będzie Krzysiem, Bisiem lub Szczęnisiem* - gość w dziurawych portkach, który ma czas i potrafi docenić (a także ocenić) to, co dobre, czy zabiegany nuworysz, bogaty biznesmen w drogim garniturze, którego nazwy nie potrafi nawet wymówić?

_____________________
* Krzyś, Biś i Szczeniś są bohaterami „Błękitnej krwi” Magdaleny Samozwaniec. Należą do zubożałej szlachty polskiej, a ich wyrafinowane gusta w nowym, niearystokratycznym świecie powodują wiele problemów.
kulinaria

2 komentarze:

synafia pisze...

Kochany, wybacz, iż muszę cię upomnieć, ale nie Zbyś tylko Biś :) Szczenisiem nie mógłbyś być, bo oprócz pochodzenia mało miał w sobie wyrafinowania, natomiast Krzysiem - to już tak, o tak tak.
A do rzeczy - świętą masz rację i wpełni się zgadzam z Tobą. Drogie to nie znaczy od razu luksusowe. A arystokracja to zawsze był bardziej stan umysłu niż portfela. I to się nie zmienia.

Sykofanta pisze...

Jej! Faktycznie masz rację, on nie był przecież Zbigniewem tylko Benedyktem, a Beniek nie mogli na niego mówić. Jutro poprawię i będzie dobrze :D