środa, 29 kwietnia 2009

W amoku: Lubię rzetelne dziennikarstwo, czyli raport GW o piratach w sieci


Na gazeta.pl artykuł o piractwie. Polacy podobno przodują w tym procederze (oczywiście w porównaniu z krajami Zachodu, nie z Ukrainą, Rosją...). Oczywiście pirat jest zły, przecież każde ściągnięcie np. filmu to strata dla wytwórni, która co prawda operuje miliardami dolarów, ale faktycznie to nie jest dobry argument.

Ja osobiście staram się nie ściągać nielegalnych plików. Dlatego też wydaję majątek na muzykę (nie ścigam choćby dlatego, że słucham głównie klasycznej i chcę mieć pewność, że wykonanie i jakość będą odpowiednie, więc ostatecznie muszę wyłożyć np. 79 zeta na trzypłytowe nagranie opery Haendla, ale do tego jeszcze wrócę), filmy i książki. Książek z racji rzeczy nie wyobrażam sobie ściągać z netu, bo po prostu nie znoszę czytać z kompa.

To co zdenerwowało mnie w artykule, to jak zwykle durne i jednostronne podejście do tematu. Oczywiście, piracenie nie jest dobre i zasobność naszego portfela jest marnym wytłumaczeniem. Ale mam kilka lepszych argumentów, nie tylko z pieniędzmi związanych.

1.
Powiedzmy to szczerze - jesteśmy w ciemnej dupie w porównaniu z Zachodem. Bo niby dlaczego interesujące mnie książki sprowadzam z USA lub GB, dlaczego dopiero teraz wydawane są u nas książki, które w Stanach można znane są od całych dziesięcioleci. Jak zwykle usłyszę na pewno żałosny argument, że my mieliśmy socjalizm i było nas źle, bo Rosja nas doiła i nic nie było wolno. Spoko... Tylko że socjalizm skończył się 20 lat temu, a my korzystając z nowej, cudownej demokracji i ukochanego kapitalizmu zamiast sensownie rozwijać rynek wydawniczy postanowiliśmy iść za głosem ludu i wydawać, już obecnie chyba wyłącznie, pamiętniki z wycieczki górskiej Jarka Kreta i zwierzenia seksualne Dody! Wybór przed jakim staje rozsądny czytelnik, który też chciałby czytać, to: czy wydać 120 zeta na 3 książki o Dodzie, Jarku Krecie i gadającym bananie, czy może sprowadzić coś sensownego z USA w ilości tomów 1. No i ja tak sprowadzam właśnie...

2. Lubię kupować filmy na DVD. Kolekcjonuję je, bo lubię do nich wracać. Jedno, czego nie mogę zrozumieć - czemu produkcja amerykańska, bez względu na treść, jakość i ilość korekty komputerowej, musi kosztować grubo ponad 40 zeta, a często nawet 60, gdy tymczasem świetne pozycje kina europejskiego można kupić po 10-14 zeta? Czy dziwi kogoś fakt, że zainteresowany woli zakupić za 12 zł „Biegnij Lola, biegnij!”, a „Elżbietę” ściągnąć z netu? Mnie to nie dziwi. Bo jak rozumiem, jeśli chcesz być uczciwy, stajesz przed wyborem wszystko albo nic: płacisz 60 zł albo nie oglądasz wcale.

3.
Kolejną sprawą są seriale. Osobiście mogę się dostosować do pory emisji, przetrwać reklamy itd. Tyle że wiele dobrych seriali w ogóle w naszym kraju nie jest dostępnych. Np. Nikita*, która była świetnym serialem, na DVD, a nawet na VHS, wcale u nas nie była wydana. Lub genialne Queer As Folk**. Można je sprowadzić ze stanów - przeważnie boks ze wszystkimi seriami kosztuje koło 400 zł - kogo na to stać. Oczywiście znowu: wszystko albo nic, nie masz kasy nie oglądasz.

Chodzi mi jednak o to, że jeśli oskarżamy wszystkich piratów o to, że są źli i zepsuci do szpiku kości, to ja chciałbym powiedzieć szczerze naszym drogim polskim wydawcom i dystrybutorom: dorośnijcie! Każdy zasłania się wskaźnikami ekonomicznymi tylko i absolutnie nikt nie jest zainteresowany zrobieniem czegoś po prostu porządnie. Wydaniem, że tak powiem, na czas (a nie po 20 latach) ambitnej pozycji czy sprowadzeniem koneserskiego filmu do kraju. A dodatkowo - Hollywood jak się boi piratów, to niech zacznie produkować tańsze, ale za to wypełnione treścią filmy, zamiast intelektualnej breji za ciężki miliony - wtedy DVD będzie kosztować 20 zeta, nie 40 i pójdę z przyjemnością kupić dwa!

Dziękuję za uwagę.
_______________________
* Najtańsza na dzień dzisiejszy znaleziona oferta Nikity, tylko sezonu pierwszego - 65 zł.
** Wszystkie sezony Queer As Folk - 330 zł.

5 komentarzy:

Salomea Gupol vel Tucznik pisze...

Masz rację i absolutnie rozumiem Twoje wzburzenie.
Ja osobiście nie ściągam muzyki, z tej prostej przyczyny, że szanuję muzyków i ich dzieła. A jeśli nie szanuję kogoś, to go po prostu nie słucham.

Filmów nie ściągam, bo jestem leniwa i za długo się z tym schodzi. Ale jeśli dostanę od kogoś taką wersję, to nie pogardzę i obejrzę. A jeśli mi się spodoba, to nawet jeszcze raz w kinie zobaczę.

A książki? Chyba nie miałam nigdy w ręku elektronicznej wersji. Coś co nigdy nie "widziało" lasu i farby drukarskiej, nie pachnie i nie może Cię zaciąć w palec kartką, jeżeli nie poświęcisz mu wystarczającej uwagi, to nie jest książka.

Sykofanta pisze...

z tym ostatnim zgadzam się przede wszystkim!! :D Szczególnie z fragmentem o "pachnieniu" :P

Luca pisze...

Też nie znoszę książek, które nie są książkami. Choć mam kilka takich na komputerze - nielegalnie sciągniętych - bo czasem nie sposób znaleźć polskiego wydania w wersji papierowej, więc mimo szczerych chęci, nie mogę takowego zakupić.
A muzykę ściągam. Słucham jej abrdz dużo i bardzo różnej, i uważam, ze ceny, które widnieją na okładkach w Empiku czy inym sklepie, sa kompletnie z dupy wzięte. Kupuję więc w zasadzie tylko w prezencie dla kogoś, jesli uznam płyte za wartą tego.
Co do filmów, to nie lubię oglądać na komputerze, wolę w kinie. Zresztą w ogóle nie jestem kinomanem.
A poza tym zgadzam się ze wszystkim, co napisałeś, o.

synafia pisze...

Ja muzyki słucham z Last.fm, i jeszcze za to płacę. Ale powiem szczerze, ściąganie z netu jako kradzież to moim zdaniem duże uproszczenie. Ściąganie z netu to pozbawianie wytwórni dodatkowych zysków - to fakt. Ale tym samy jest przeczytanie książki pożyczonej od kolegi lub obejrzenie filmu u niego w domu - bo czyż nie powinniśmy sami nabyć książkę lub film, żeby generować dodatkowe zyski?
Ta koncepcja, że za wszystko absolutnie trzeba płacić, jest jakaś nieludzka. Trzeba by ustalić jakieś konkretne przepisy,co już jest piractwem, a co jeszcze nie.Czy może ktoś zna jakieś istniejące?

Luca pisze...

Pono udostępnianie nabytej osobiście (może tez być przez posły) płyty osobie z kręgu rodziny lub przyjaciół nie jest przestępstwem. Moge więc pożyczyć, a nawet przegrac Ci płytę, ale nie mogę już zamieścić jej w internecie, zeby kto chciał, mógł sobie ściagnąć. (Nie wiem, jak z 4share - przecież podaję link tylko wybranym?...)